Cezary Martyniuk


Pojechali, by zwiedzić Parlament
Europejski. Jak nas reprezentowało kilku starostów z
Zachodniopomorskiego? Spili się w autokarze, klęli, wyzywali i
zaczepiali współpasażerów. Ich wyczyny zostały sfilmowane i nagrane.
Mamy swój akcent w tej burdzie: uczestniczył w niej starosta
goleniowski Jerzy Jabłoński.

W poniedziałek, na zaproszenie europosła
Bogusława Liberadzkiego, pojechała do Brukseli wycieczka samorządowców,
nauczycieli, uczniów i dziennikarzy z Zachodniopomorskiego (na koszt
Parlamentu Europejskiego). Mieli w planie zwiedzanie Europarlamentu,
ale kilkoro starostów rozszerzyło ten program o picie wódki w
autokarze. Wymieńmy ich: Jerzy Jabłoński z Goleniowa, Henryk Ćwiacz z
Polic, Stanisław Cebula z Drawska i Janusz Różański z Wałcza. Zaczęli
szybko, bo już w Polsce. Koło Berlina panowie byli już dobrze pod
wpływem, zaczęli się zachowywać uciążliwie dla współpasażerów: byli
głośni, wulgarni, a z czasem również agresywni. Uznali, że nie dotyczą
ich żadne ograniczenia i np. bez skrępowania palili papierosy w czasie
jazdy, za nic mając polecenia kierowców, by nie palić. Dobrze podpitemu
staroście Jabłońskiemu gdzieś się zawieruszyła komórka; ogłosił więc
przez głośniki w autokarze, że mu ją ukradziono (wskazał nawet jedną z
nauczycielek, która na to się rozpłakała, zaprzeczając), ale łaskawie
obiecał, że jeśli się znajdzie, nie wyciągnie żadnych konsekwencji. W
przeciwnym wypadku wezwie policję. Wkrótce komórka znalazła się pod
fotelem pijanego starosty. Przeprosin nauczycielki nie było.



Chamskie zachowanie samorządowców – pijackie wrzaski, ryki, śpiewanie
świńskich piosenek – trwało kilka dobrych godzin, a starostowie czuli
się jak ryby w wodzie; widać było, że piją razem nie po raz pierwszy,
zapewne stale w taki sposób, wybitnie do nich pasujący. Kiedy autokar
wjeżdżał już do Belgii, uciążliwych chamów miał już dość Ryszard
Bogunowicz, dziennikarz Radia Szczecin. Grzecznie poprosił, by panowie
zechcieli zachowywać się ciszej. Odpowiedział mu Henryk Ćwiacz,
starosta policki. Odpowiedział po swojemu: potokiem wyzwisk,
przekleństw i groźbą, że starszemu panu „zaraz lutnie”. Pozostali
biesiadnicy wspierali Ćwiacza słownie, zgodnie sugerując Bogunowiczowi,
by się lepiej nie mieszał. Po czym wrócili do biesiady.



Leszek Ozimek z „Goleniowskiej” też miał już dosyć hałaśliwych pijaków.
Kiedy na jego propozycję, by jednak się uciszyli nie było pożądanej
reakcji, zadzwonił do posła B. Liberadzkiego informując go, jakiego
pokroju towarzystwo za godzinę się u niego w Brukseli zamelduje. Poseł
informacji nie zlekceważył i szybko skontaktował się z jednym ze
starostów nakazując im uciszenie się. Ci zaczęli się układać do snu, by
jako tako wyglądać w Brukseli. A L. Ozimek przekazał informację do
niżej podpisanego. Już kilka minut później miałem nagranie rozmowy z
posłem Liberadzkim, który zgaszonym głosem przyznał mi, że jest
„załamany zachowaniem starostów i ręce mu opadają”. Potwierdził
wszystko, o czym mówił Ozimek, wobec czego mogłem już spokojnie
przedstawić materiał redaktorowi naczelnemu „Kuriera”. Po chwili była
decyzja: idzie na pierwszą stronę, miejsca – ile potrzeba. Pół godziny
później materiał poszedł do druku, a kiedy autokar dojeżdżał do
Brukseli, wtorkowy „Kurier” już się drukował.Tymczasem „wielka czwórka”
starostów w doskonałych humorach wysiadała z autokaru w Brukseli.
Uśmiechnięci podchodzili do posła Liberadzkiego. Tymczasem poseł wcale
nie okazywał nadzwyczajnego zachwytu stanem swoich gości, nic więc
dziwnego, że zniknęli oni w swoich pokojach i nie wybrali się na
wspólny spacer po mieście.



Następnego dnia rano starostowie, jakby nic nie zaszło, wybrali się na
wspólne zwiedzanie Parlamentu Europejskiego. I wszystko było pięknie do
chwili, kiedy nie zaczęły dzwonić telefony komórkowe z informacjami o
publikacji w „Kurierze”. Początkowo starostowie absolutnie wszystkiemu
zaprzeczali: że kłamstwo, że potwarz i atak na SLD. Tak było do chwili,
kiedy nie zaprezentowano im nagrań i fotografii wykonanych poprzedniego
dnia w autokarze. Stopniowo zaczęli mięknąć, by w końcu przyznać, że
chyba jednak trochę przesadzili. Chyba, trochę…



Tymczasem redakcje „Kuriera” i „Goleniowskiej” przeżywały oblężenie,
chyba wszystkie istniejące stacje telewizyjne i radiowe szukały
kontaktu z osobami, które mogłyby coś więcej o sprawie powiedzieć.
Odsyłaliśmy więc dziennikarzy do Ozimka, posła Liberadzkiego i sławnego
już kwartetu starostów. Podobno cały wtorek w Brukseli odbierali
telefony. Efektem była środowa seria artykułów ze szczegółami
opisującymi zajście oraz audycje radiowe, w których przytaczano
wypowiedzi świadków. Milczała tylko telewizja, czekając na powrót
wycieczki i nagrania z poniedziałku. W Brukseli pracowała tylko
intensywnie ekipa TVN, również uczestnicząca w wyjeździe. Zbierali
materiały do programu „Uwaga!” (miał być wyemitowany w dniu
wczorajszym).



Autokar wrócił do Szczecina w czwartek o trzeciej nad ranem. Mimo pory,
czekał na niego „komitet powitalny” dziennikarzy spragnionych rozmowy z
„bohaterami”, a nade wszystko o



obejrzenia i wysłuchania nagrań. Co na nich było – nasi czytelnicy już pewnie wiedzą.



My zrobiliśmy, co należało do dziennikarzy. Opisaliśmy to, co się
stało, a stać się nie powinno. Teraz sprawa jest w rękach radnych kilku
rad powiatowych, którzy mają do wyboru: albo stanąć po stronie
chamskich starostów i udać, że nic się nie stało, albo stanąć po
stronie normalnych ludzi i chamstwu dać odpór. Każdego ze starostów
rada powiatu może odwołać większością 3/5 głosów. Sprawa starosty
Jerzego Jabłońskiego będzie omawiana na najbliższej sesji rady powiatu
w dniu 27 października. Naturalnie, przedstawimy szczegółowe
sprawozdanie z dyskusji, jaka poprzedzi decyzję o dalszym losie
starosty.


 


Leszek Ozimek:
Gdy tylko autokar ruszył ze Szczecina, panowie starostowie rozpoczęli
popijanie. Musiał to być alkohol, ponieważ bardzo szybko stali się
niezwykle rozmowni, hałaśliwi i marudni. Co chwila żądali przystanków
na papierosa, a starosta z Polic wykorzystywał WC jako palarnię. Na nic
się zdały prośby kierowców o niepalenie w autobusie. W miarę upływu
czasu panowie doprowadzili się do takiego stanu, że wszyscy jadący
autokarem musieli przymusowo słuchać wokalnych popisów pijanych
starostów, a szczególnie solówek starosty polickiego, okraszonych
słowami powszechnie uważanymi za wulgarne. Kiedy najstarszy uczestnik
wyjazdu, dziennikarz Polskiego Radia Szczecin, próbował grzecznie
uciszyć pijących, nie tylko został zignorowany, ale jeszcze naraził się
na kpiny. Starosta policki groził mu nawet rękoczynem. Wtedy
postanowiłem włączyć się do akcji i zdecydowanie zażądać zaprzestania
libacji. Ponieważ panowie uciszyli się tylko na chwilę, a jako obiekt
ataków obrali sobie Bogu ducha winnych kierowców, zadzwoniłem do posła
Liberadzkiego, informując go o sytuacji w autobusie. Po jego kilku
telefonach, starostowie próbowali gwałtownie wytrzeźwieć, kładąc się
spać. Tylko starosta policki awanturował się dalej, a towarzyszli mu
koledzy z Goleniowa i Wałcza. W międzyczasie starosta goleniowski
zagubił swój telefon komórkowy i próbował pomówić jedną z siedzących za
nim kobiet o kradzież. Groził nawet przez mikrofon powiadomieniem
odpowiednich służb. Jak się okazało, telefon leżał pod jego siedzeniem,
bo mu tam zwyczajnie wypadł. Już w Brukseli starostowie kontynuowali
zakrapiany wieczór – ale już z dala od grupy i na własną rękę. Na drugi
dzień próbowali jeszcze hardo nazywać resztę uczestników podróży
kołtunerią, a nawet pomawiać o donosicielstwo. Dopiero postawieni w
obliczu niekwestionowanych faktów – zdjęć i nagrań odgłosów libacji –
przycichli. W podróży powrotnej byli już bardzo spokojni.

A co Wy internauci o tym myślicie: {discussbot}

Kategorie: Informacje